Opki na mój temat ^,^











Arha urodziła się w małej wiosce znajdującej się daleko od miast czy samej stolicy państwa. Już od dziecka kochała bawić się sama - nudziły ją zabawy w chowanego, w berka. Pewnego dnia znalazła jaskinię, dość daleko od jej rodzinnego miejsca. Spędzała tam całe dnie, a czasem wymykała się nawet nocą. Tylko tam mogła podziwiać swoje niezwykłe umiejętności - władanie niebieskimi płomieniami, a także niesamowitą szybkość. Nikt tam również nie wypominał jej, dziwnego dla innych, koloru oczu. Czuła się tam wolna i tak pozostało, aż nie spotkała młodzieńca, który zabłądził i przypadkiem wpadł do jej małego królestwa. Zaprzyjaźniając się z nim, nie wiedziała jeszcze, że będzie głównym powodem jej samotności w przyszłości.
Arha rozwijała swoje umiejętności, a jej przyjaciel wracał do niej z co nowymi prezentami - jednego dnia przyniósł jej miecz, ten, który do dziś stanowi jej towarzysza.
Niestety świat postanowił odebrać jej to, co tak bardzo kochała i pokazać, że wcale nie wiedziała o swoim przyjacielu dużo. Okazał się wysoko postawionym szlachcicem, okazał się być jej naturalnym wrogiem i w jednym momencie stała się wrogiem każdego - musiała walczyć, by przeżyć i przez to rozwinęła się o niej legenda.
Postanowiła się ukryć, nie chciała niepotrzebnie walczyć, więc zarzuciła na siebie pelerynę, a swoje wyjątkowe - i szczególnie trudne do zapomnienia - oczy zakryła maską. Zaczęła podróżować i zdobywać wszelaką wiedzę, zdobyła nawet sowę, która również była wyjątkowo inteligentna.
Czasem ludzie w wioskach mówią o niej jak o bohaterze. Czasem jak o przekleństwie.
A ja? A ja czasem widuję ją, gdy samotnie siedzi w jaskiniach z dala od ludzi. Tam, gdzie spokojnie może być sobą. Tam, gdzie może w końcu przestać być samotna. - by Lexi

Sabat, rok XXX

Oto jest, twór idealny. Misternie ułożone na przenikliwie zimnym kamieniu kości, które za niedługo powstaną. Wiele lat pracy nie poszło na marne, wszystko już było gotowe. Galthea- kobieta niska, o zbrudzonych i poszarpanych wiatrem włosach przejechała swoimi kościstymi palcami wzdłuż kostek dłoni, a te lada chwila miały chwycić jej własną rękę.
Odeszła kilka kroków, pochwyciła pochodnie, a ta drżała wraz z całym jej ciałem. Nie ze strachu, nie z zimna, a z ekscytacji. Ciche, gardłowe szepty unosiły się wokół, niczym hipnotyzująca melodia. Kobieta z błyskiem niepewności w oczach włożyła dłoń do ognia, a powietrze przeszył okropny krzyk. Wiedźma łkała lecz jej twarz wykrzywiał grymas uśmiechu.
Płomienie niegdyś krwistoczerwone przerodziły się z błękitne. Od nasady aż po falujące jęzory nie chcące rozstawać się z pochwyconą zdobyczą. Galthea cisnęła pochodnią w bok, a jej dłoń otaczał błękit. Podeszła chwiejnie do kości, aby przyłożyć gwałtownie rękę do żeber ułożonych na kamieniu, tam gdzie powinno być serce. Spuściła głowę, łkając z bólu.
Jednak nagle coś zaczęło nad nią górować, przesłoniło blask księżycowej tarczy, rzucając cień na drobną kobietę. Uniosła twarz, aby spotkać parę pustych oczodołów. Istota zacisnęła nieodziane w mięśnie kości na nadgarstku wieźmy, odrywając ją od siebie. Jej formę zaczęły oplatać żyły, tętnice i nerwy, niczym krwiste rośliny pnące się po szkielecie. Za niedługo dołączyły do niech mięśnie i skóra, potem włosy, paznokcie, a na końcu miejsce źrenic zajęły dwa błękitne płomienie.
Istota zsunęła się kamiennego stołu, pierwszy raz stając o własnych siłach. Była to postawna, dostojna kobieta, o doprawdy palącym wzroku. Wystawiła ramię w kierunku ściśniętych w ciasną grupę wiedźm, i zauważyły one, że przy księżycowej poświacie skóra istoty prześwituje, ukazując pierwotne kości.
Na drżących rękach podały jej ubrania, które ta zaraz przywdziała. Z beznamiętnym wyrazem założyła maskę, kryjąc jaśniejące w mroku nocy płomienie. Otuliła się szczelnie peleryną, tak aby nawet najmniejszy srebrzysty promień nie dosięgał jej ciała, i ruszyła przed siebie, nie bacząc na twórczynię która wyciągała do niej błagalnie poparzone dłonie. Nim się spostrzegły mistycznej kobiety już nie było.

rok XXXX

Krążą legendy, o istocie mroku, czającej się w cieniu. Za dnia można ją spotkać niemal wszędzie, jednak zawsze w masce. Nikt nie wie dokładnie po co stąpa po tym świecie, jaki jest jej cel, ani co robi. Znają jedynie te prawdy, przekazywane z ust do ust. Czasem by nastraszyć nieposłuszne dzieci, czasami zaś wyzywają starców od wariatów, bez bożych, heretyków, gdy Ci tylko napomną o kobiecie zrodzonej z kości.
Jednak ta przemyka się wśród nich, zabierając i dając co uważa za słuszne. Nie można jednoznacznie stwierdzić czy jest dobra, czy zła. Wiadomo tylko że pożałuje każdy kto stanie jej na drodze. A rozpoznać ją można w blasku księżyca, tylko i wyłącznie.
-A skąd ty o tym wiesz dziadku?-Dopytywała niezadowolona niepełnymi opisami brązowowłosa dziewczynka.
Mężczyzna zaśmiał się tylko, klepiąc wnuki po głowach. Rozpiął kołnierz koszuli, zsuwając ją w dół, aby ukazać ramię.
Zmarszczone, zabliźnione ramię na którym skóra zmieniła odcień na lekko błękitny. - by Mijaku








Zebranie przywódców Legionu toczyło się już od wielu długich dni i nocy, a pomieszczenie, które w zasadzie miało ich koić łagodnymi kolorami i powstrzymywać gniew delikatnymi meblami, było zdewastowane, a na miejscu eleganckiego stołu z mahoniu z delikatnymi rzeźbieniami, które skończyło w rogu zupełnie połamane, stanął skradziony z pobliskiej wioski piknikowy stoliczek, na którym walała się teraz prosta mapa okolicznych terenów. Główny strateg Legionu jeszcze się nie pojawił, ku zaskoczeniu wszystkich, więc za żołnierzy i armię robiły pionki z szachów.
Stoją tu, wśród pokrzykujących i uderzających siebie nawzajem łokciami, bardziej lub mniej przypadkowo, mężczyzn i kobiet, Arha czuła się, jakby nagle wpadła do jednej z tych książek, w których polało się za dużo zatrutego wina i ofiary, przed łaskawą śmiercią, postanowiły narobić jak najwięcej bałaganu. Aż palce ją świeżbiły, żeby złapać za Poszukiwacza i poucinać tym wszystkim błaznom języki - przynajmniej reszta narady odbyłaby się we względnej ciszy.
Udając, że wcale nie słyszy, jak książę wampirów wyzywa alfę wilkołaków od bezdomnego kundla i pająka, pochyliła się nad mapą, próbując wyobrazić sobie te pagórki, rzeki i lasy, które otaczały ich cel - ostatni bastion Ładu. Arha prychnęła pod nosem, myśląc o tych wszystkich lśniących zbrojach, przemyślanych przemowach i zaplanowanych gestach, które cechowały cały ten przeklęty sojusz. Mówiono, że Ład to ten dobry, że chroni świat przed potworami, ale Arha wiedziała, że to bzdura.
To byli rasiści i dzieciobójcy. Nie mogli znieść, że na świecie istnieją inne stworzenia od ludzi, których wynosili do rangi boskich dzieci, idealnych i wybranych, podczas gdy wszyscy inni mieli być podludźmi w najlepszym wypadku, demonami w najgorszym. Miałeś dodatkową parę rąk lub oczu? Zwierzęce uszy? Kopytka zamiast stóp? Szansa na to, że znajdziesz się na stosie obok zielarki, która postanowiła nie oddać się jakiemuś lordowi, była ogromna. Nic dziwnego, że Legion przewyższał liczebnie Ład od wielu pokoleń i nic nie zapowiadało na to, żeby to miało się zmienić.
-Jeśli będziemy tak tu stać i się kłócić, prędzej zapuścimy tu korzenie niż wygramy tą wojnę - wtrąciła generał wróżek, mrużąc swoje piękne, duże oczy i groźnie poruszając różdżką. Arha przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać, kiedy książę wampirów natychmiast odstąpił i zwrócił swoje szkarłatne oczy na mapę.
-Możemy atakować natychmiast - stwierdził szkielet-wojownik. Arha była przeciwko dawaniu tym wybrykom niesfornych magów jakichkolwiek praw, nieumarli nie byli w końcu nawet żywymi istotami w przeciwieństwie do wilkołaków, orków czy wróżek, ale jej głos w tej sprawie zniknął w stercie innych.
-I dać się posiekać na kawałki? - prychnął książę - To miasto ma mury, Percivalu, kotły z gotującym się olejem i cały zastęp fanatyków z zaklętą bronią.
-Jak na przeciwnych wszelkiej magii, bardzo chętnie korzystają z naszej własnej broni przeciwko nam - zauważyła z goryczą wróżka.
-To bez znaczenia - uznała Arha - Miasto ma mury i zanim pod nie podejdziemy, pierwszy, drugi i trzeci szereg będzie przetrzebiony, a jeśli jakimś cudem dopchniemy tam wieżę oblężniczą w jednym kawałku, spłoniemy w oleju.
-A jeśli sprobujemy wziąć miasto głodem, sami zagłodzimy się na śmierć - dodał wilkołak, grymasząc w swojej ludzkiej postaci - Mają własne hodowle i ogrody wewnątrz murów. Moglibyśmy zatruć rzeki...
-Wykluczone - zaprotestował stojący na stołku goblin i zaczął wymachiwać swoją ozdobną laską z wielkim rubinem - Nie możemy wytruć całego miasta! Wiesz, jaka to byłaby katastrofa dla handlowego znaczenia tego miejsca? Potrzebujemy tych ludzi w środku, żeby szybko naprawić gospodarkę kraju!
-Najpierw my musimy się dostać do środka - zauważył wampir, oblizując spierzchnięte usta.
-To może być prostsze, niż wam się wydaje - stwierdziła z uśmieszkiem Arha i wskazała palcem na jedną z rzek na mapie - Miasto ma kanały. Jeśli udamy, że przygotowujemy się do szturmu, wszystkie wojska przeniosą się na drugi koniec miasta, wtedy ja i mały oddział możemy wślizgnąć się do środka przez kanały.
-Skąd wiesz, że nie zwęszą podstępu? - goblin pociągnął swoim haczykowatym nosem.
-Raczej nie spodziewają się takiej inteligencji z naszej strony - mruknęła Arha - Zwłaszcza po tym razie, kiedy gobliny wzięły szturmem jedną z wiosek, wrzeszcząc jak opętane i wymachując drewnianymi chochlami.
Goblin zzieleniał, rumieniąc się na swój goblinowy sposób.
-To dopiero była impreza - mruknął cicho.
-Kogo zamierzasz wziąć ze sobą? - zapytał książę, opierając się o stolik. Wzrok Arha podążył w stronę Percivala, który nagle odkrył, że może odłączyć swoją dłoń od reszty ręki.
-Nieumarłych i paru moich - postanowiła - Ani jedni, ani drudzy nie będą marudzić na smród i ciemności, w dodatku umieją wykonywać rozkazy.
-W takim wypadku ja zbiorę watahy tutaj - wilkołak wskazał na las w pobliżu bram - Kiedy otworzycie nam drogę, będziemy w środku szybciej niż ktokolwiek inny.
-Będziemy nadzorować szturm - postanowiła wróżka - Nasza magia ochroni większość armii przed kusznikami i balistami.
-Większość? - mruknął wampir.
-Nie zrzędź - goblin go skarcił - Mamy parę skrzyń granatów. Robionych ręcznie przez gobliny - dodał z dumą - Mogę szybko je przetransportować. Ci na murach będą mieli niemiłą niespodziankę.
-Orkowie zostaną przy szturmie. Wytrzymamy dużo - powiedziała ogromna, rogata istota, której nikt nie chciał rozzłościć.
-My i enty również zostaniemy przy szturmie - powiedziała driada, bawiąc się swoim łukiem. Jeden po drugim zgromadzeni mówili o swoich planach w kwestii najbliższego ataku i Arha nie mogła uwierzyć, że potrzeba było jednego pomysłu, żeby natychmiast zakończyć tą męczącą debatę. Znudzona już tym wszystkim, wzięła Poszukiwacza ze stojaka i ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia, palcem kiwając na Percivala, żeby ten podążył za nią.
-To jaki jest plan? - szkielet zapytał, kiedy zostawili budynek za sobą i ruszyli w stronę obozów na wzgórzach.
-Kanały, głowa Najwyższego na srebrnej tacy, otwieramy bramę - powiedziała - Nie powinno być ciężko.
Percival podrapał się po lśniącej czaszce.
-A nie: kanały, bramy, głowa?
-Nie - warknęła Arha - Mam osobiste porachunki z Najwyższym. Tenebris! - krzyknęła i pająk wypadł z najbliższych krzaków, trzymając coś szarego w swoich szczękoczułkach - Zostaw to - poleciła mu - Zaraz będziesz mieć coś lepszego na zupę.
Tenebris dość niechętnie porzucił swoją zdobycz i posłusznie podreptał za swoją właścicielką. Kiedy dotarli do obozów, przywitał ich widok znudzonej armii i jakiegoś orka, wymazanego różową farbą i tańczącego wokół ognia tango z niewidzialnym partnerem. Niektórzy nie potrafili powiedzieć "nie" wyzwaniom, a już zwłaszcza nie orkowie, chociaż Arha mogłaby się założyć, że w tym wypadku wspomniany po prostu przegrał jakiś zakład.
-Percivalu, weź sześciu swoich ludzi... nieumarłych - poprawiła się, szukając wzrokiem swoich sióstr.
-To będzie ciężkie zadanie bez nogi.
-Co...?
Kiedy Arha odwróciła się, żeby zobaczyć, o co szkieletowi chodzi, zobaczyła, że ten opiera się o drzewo, a Tenebris właśnie odciąga jedną z jego nóg w krzaki.
-Tenebris! - skarciła pająka - Zostaw to. Strach pomyśleć, gdzie się szlajał.
Tenebris natychmiast wypuścił nogę i ukrył się na najbliższym drzewie, podczas gdy Percival zręcznie odzyskał część swojego szkieletu i przymocował go z powrotem do siebie.
-Spotkamy się przy kanałach - zarządziła i ruszyła w stronę pokrytego pajęczynami namiotu. Tak, jak się spodziewała, zastała tam swoje siostry, których pajęczy towarzysze kręcili w pobliżu, strasząc swoim makabrycznym wyglądem centaurów. Perie, jej prawa ręka, szybko podeszła do niej z ulgą malującą się na jej zapełnionej bliznami twarzy.
-Arha! - uśmiechnęła się - Bałyśmy się, że narada nigdy się nie skończy.
-Nie byłyście jedynymi z taką obawą - westchnęła i zaczęła się rozglądać - Ty, Nesti, Lyco, Nephi i Mime idziecie ze mną, reszta dołączy do szturmu.
-Szturmujemy? - pisnęła jedna z młodszych pajęczyc - Najwyższa pora!
Perie zarumieniła się.
-Jest... jest pewien problem z Nephi.
-Jaki? - zapytała Arha, zmęczona tym, że wszędzie były jakieś problemy. Perie sięgnęła po coś z pobliskiego pniaka i kiedy uniosła to na wysokość jej oczu, zobaczyła, że to mała, urocza tchórzofretka.
-A to co?
-To... - Perie wzięła głęboki wdech - Nephi.
Arha uniosła brwi.
-Kiedy ostatnim razem ją widziałam, nie miała nawet ogona.
-Uznała, że zabawnie będzie podrażnić jedną z wróżek - westchnęła Perie - Jeszcze nie doszłyśmy, jak ją odczarować.
Tchórzofretka pisnęła cicho.
-Trudno, idzie z nami - uznała Arhe - Jej mała powinna wcisnąć się wszędzie.
Perie skinęła głową i umieściła tchórzofretkę na swoim ramieniu. Nagle coś przyciągnęło jej spojrzenie i pajęczyca zmarszczyła brwi.
-Czy... czy ocalenie goblinów przed wyginięciem naprawdę było takim dobrym pomysłem?
-Dlaczego pytasz?
-Proszę spojrzeć.
Arha podążyła za wzrokiem Perie i zobaczyła dwóch goblinów, którzy ze śmiechem przerzucali się szklanymi kulami, wypełnionymi pobłyskującym, niebieskawym płynem. Granaty dezintegrujące. Jeden z bawiących się nagle upuścił pocisk i ten rozbił się u jego stóp. Obaj wstrzymali oddechy i po sekundzie wybuchli śmiechem, gdy nic się nie stało. W następnej sekundzie pechowca pochłonęły niebieskie płomienie, a gdy zniknęły, została z niego już tylko zielona kałuża.
-Nie przejmuj się nimi - uznała Arha - Czasami odrobina szaleństwa jest potrzebna w życiu.
-Odrobina? - Perie uniosła brew.
-Gotowi do akcji! - Percival nadszedł ze swoimi nieumarłymi i Arha chciała w tym momencie osobiście poprowadzić szturm w nadziei, że ktoś ją zabije w trakcie. Oddział szkieletów miał na sobie zbroje ze spłaszczonych patelni, garnki jako hełmy i najróżniejsze przedmioty domowego użytku jako broń.
-Percivalu? - Arha siliła się na spokojny głos - Co wy macie na sobie?
-Och, to - szkielet najwyraźniej się uśmiechnął - Uznaliśmy, że nasza misja nie jest w połowie tak niebezpieczna jak szturm, więc oddaliśmy nasz ekwipunek szturmującym.
-Zastanawiasz się czasami, czy my jesteśmy tu jedynymi normalnymi? - Perie szepnęła do niej. Zanim Arha zdążyła odpowiedzieć, obok nich przebiegł wrzeszczący goblin, a gonił go śliniący się wilkołak o wygłodniałym spojrzeniu.
-Staram się być pozytywnie nastawiona - westchnęła, masując palcami skronie.
Gdy tylko rozbrzmiały w oddali rogi, zapowiadające szturm, a w mieście dzwony, wzywające do walki, Arha poprowadziła swój mały oddział wzdłuż rzeki do wejścia do kanałów. Kraty, które miały utrzymywać intruzów z dala, już dawno zostały przegryzione przez rdzę i to była tylko kwestia kilku pożądnych uderzeń łopatą Percivala - i kilku sekund na zbieranie jego rąk, kiedy te rozsypywały się wokół - żeby umożliwić im wejście do środka.
Pająki wbiegły pierwsze z Tenebris na czele, aby sprawdzić, czy w ciemnościach nie czaił się jakiś wróg, potem szedł Percival ze swoimi nieumarłymi w garnczkach, Arha zamykała pochód, prowadząc pajęczyce. W kanałach śmierdziało okropnie, ale z ust skradających się do wnętrza miasta nie wydobyła się ani jedna skarga. Waga tej misji była zbyt duża - od ich powodzenia mógł zależeć wynik całej wojny. Dziś Ład musiał upaść, inaczej istnienie Legionu zostałoby zagrożone.
Pająki prowadziły ich przez ciemności, rozświetlane jedynie przez błyszczące w mroku oczy pajęczyc, ale gdy Tenebris powrócił ze swoimi towarzyszami, wiadomo było, że pojawiła się jakaś przeszkoda. Wkrótce okazało się, że jest to kolejna krata, tym razem z drzwiami, ale kłódka było nowa i Percival szybciej rozbiłby swoja łopatę w proch niż ją. Arha zmrużyła oczy. Nie lubiła przegrywać.
Uniosła palec do góry, uciszając mamroczące pajęczyce i przybliżyła się do krat, nasłuchując. A jednak się jej nie wydawało, tam naprawdę byli jacyś ludzie. Zamknęła oczy, próbując się skoncentrować.
-To beznadziejne - usłyszała - Tamci będą się bić, a my tu gnijemy jak sterta wyrzuconych owoców.
-Mogło być gorzej.
-Niby jak?
-Mogliśmy wylądować na zmywaku. Podobno po wczorajszej kolacji połowa regimentu się pożygała. Wyobraź sobie ten smród!
-A ten tu to co? Zapach świeżo ściętych kwiatów?
-Już go nie czuję. Poza tym, jestem zbyt pijany, żeby narzekać.
-Nie wiem, czego oczekują po tych kanałach. Sądzą, że... co? Ktoś z tej bandy klaunów wpadnie na pomysł, żeby wykorzystać kanały? - parsknął śmiechem - Najgorsze, co nam grozi, to parada goblinów z bieliźnie swoich prababć.
-Lubisz zrzędzić, co?
-Jakoś trzeba zaliczyć dzień.
Arha obejrzała się przez ramię na pajęczyce i wyciągnęła ręce po tchórzofretkę. Perie podała ją jej z lekkim wahaniem.
-Twoja kolej - mruknęła do Nephi - Ci durnie muszą mieć klucz. Przynieś nam go, to nie zrobię z ciebie zupy za ten wyskok z wróżką.
Tchórzofretka pisnęła cicho i wyszarpnęła się z jej rąk, z gracją upadając i znikając za kratami. Arha ponownie zamknęła oczy, aby skoncentrować się na tym, co działo się dalej w kanałach.
-Szczur! - ktoś wrzasnął i coś się przewróciło.
-Masz uczulenie na sierść! - dodał drugi z przerażeniem. Rozległo się brzęczenie uderzających o siebie kluczy i Arha już wiedziała, że Nephi do nich wraca.
-Na sierść kotów, ty durniu. Gdzie ten szczur polazł?
Arha odebrała pęk klucz tchórzofretce i sprawnie otworzyła drzwi, przepuszczając najpierw wygłodniałe pająki, które popędziły w stronę rozmawiających mężczyzn.
-Hej, słyszałeś to?
-Co?
Potem zaczęli krzyczeć. Arha kątem oka zauważyła, jak Perie podnosi tchórzofretkę i kładzie ją sobie delikatnie na ramieniu. Ruszyli dalej, omijając szerokim łukiem ciała mężczyzn, na których ucztowały teraz pająki. Wyjście z kanałów było kilka metrów dalej i wkrótce wszyscy mogli odetchnąć świeżym, miejskim powietrzem - prawie wszyscy, szkieletom brakowało pewnych narządów, aby to zrobić.
-Percival, biegnij do bramy - rozkazała szkieletowi - Otwórz ją i pamiętaj o składaniu z powrotem tych, którzy się rozpadną.
-Tak jest! - szkielet zasalutował, wyrzucając swoją dłoń gdzieś za siebie - Już idziemy! Tylko... dłoń znajdę.
Arha westchnęła i ruszyła szybko uliczkami miasta, prowadząc pajęczyce w stronę najlepiej widocznego budynku w całej okolicy - katedry, siedziby Ładu. I domu Najwyższego. Na samą myśl o nim czuła, jak Poszukiwacz śpiewa, wygłodniały krwi tego prawdziwego potwora w ludzkiej skórze. Jej porachunki z nim sięgały wielu dekad do tyłu, ale dzisiaj zakończy to bez zbędnych ceregieli.
Mieszkańcy poukrywali się w swoich domach, a walczący odpierali szturm, toteż nikt nie wchodził im w drogę do czasu dotarcia do Katedry, której strzegła elita Ładu. Arha wraz z pozostałymi pajęczycami ruszyła w ich stronę, transformując się w biegu. Niektórzy z "Elitarnych" wrzasnęli na widok wielkich pająków, atakujących ich z niezwykłą zaciętością, i uciekli z pola bitwy, ale ci, którzy zostali, szybko trafili do zaświatów.
Artha nie traciła czasu, zostawiając walkę swoim siostrom i wykorzystując swoją aktualną masę, wyważyła zatrzaśnięte wrota do wnętrza katedry. Najpierw natknęła się w środku na kapłanki, ale te uciekły z wrzaskiem, tylko jedna próbowała ją zaatakować lichtarzem, lecz wystarczył jeden skok w jej kierunku, żeby odebrać jej całą odwagę. Arha przetransformowała się z powrotem w ludzką wersję, jednym ruchem nadgarstka ścinając Poszukiwaczem głowę nadgorliwego młodzieńca w lśniącej zbroi.
Odnalezienie biura Najwyższego było banalne - wystarczyło iść śladem coraz to kosztowniejszych ozdób i wkrótce znalazła się w pomieszczeniu pełnym trofeów, symboli religijnych i ksiąg. Za biurkiem siedział otyły mężczyzna w czerwono-czarnych szatach, wydawało się, że drzemie, jednak kiedy Arha podeszła bliżej, zobaczyła przewrócony kielich na blacie i sine usta mężczyzny.
-Ty tchórzu... - mruknęła, nie mogąc uwierzyć, że trucizna odebrała jej zwierzynę. Tyle lat wyobrażała sobie ten moment, chciała zobaczyć jego strach i usłyszeć jego błagania zanim ucięłaby mu dłonie Poszukiwaczem, a potem wstrzyknęła jad do jego grubego ciała. Patrzyłaby, jak się zwija w agonii. A teraz musiała się zadowolić tylko faktem, że drań zginął.
Rozejrzała się i złapała za jedną ze świec, podpalając nią firanki, a potem wrzucając ją do szuflady biurka. To samo zrobiła z pozostałymi i tymi, które znalazła na korytarzu, aż w całej katedrze czuć było dym. Zadowolona, ruszyła do wyjścia, ignorując wrzeszczące kapłanki, które były rozdarte pomiędzy ratowaniem budynku i siebie. Ostatecznie wybiegły jako pierwsze, raz na zawsze zdradzając Ład. Arha była jedną z ostatnich osób, które opuściły katedrę, jeszcze oglądając sie na płonący budynek.
Przed zachodem słońca Legion zajął miasto i Ład upadł. Nadchodziły czasy równości między rasami i końca stereotypów.
Niestety, pozbieranie bohaterskiego Percivala zajęło tyle czasu, że znudzone gobliny zdołały wysadzić ratusz i wojska Legionu zostały przepędzone z miasta przez wściekłych mieszkańców - ale to już inna historia. - by Nayakri




-Mówiłem ci, że źle idziemy!- krzyknął początkujący mag, wskazując na ślepy zaułek przed nimi.
Młody wojownik zbliżył skrawek papieru do pochodni i podrapał się po głowie.
-Dobrze idziemy- odpowiedział wojownik, sam nie wierząc w swoje słowa.- Zostawiliśmy za sobą komnatę z posągami, a zaraz po niej powinna być komnata z artefaktem.
Młody adept sztuk magicznych tylko pokręcił głową.
-Skąd wiesz, że ta mapa w ogóle jest prawdziwa? Może ten kupiec tylko czekał na takich naiwniaków jak my, żeby opchnąć im za parę miedziaków lipną mapę do jeszcze bardziej lipnego skarbu.
Wojownik popatrzył krzywo na swojego kompana.
-Ten skarb nie jest "lipny". Dużo się mówi o nim na tych ziemiach. Jak głosi legenda, dawno, dawno temu...
-Bla bla bla- przerwał mu znudzony towarzysz, podchodząc do jednej ze ścian- Ziemia pod panowaniem demonów, zło, bezprawie, fioletooki Erhen potomek bogini pająków, mistyczny miecz o ogromnej mocy, przegnanie demonów, powstanie Wielkiego Połączonego Imperium, śmierć Erhena z ręki zdrajców, rozpad imperium, zaginiony miecz. Po co mi to chcesz opowiadać? Jestem z Akademii magów, takie bajeczki czytałem na dobranoc.
-To nie są bajeczki- oburzył się wojownik, ściskając w ręku prowizoryczną mapę.
Młody mag uważnie obejrzał całą ścianę, przesuwając delikatnie ręką po śliskim kamieniu.
-Bajeczki, czy też nie, fajnie czytało się do snu- powiedział dość lekko chłopak- A wiesz, co jeszcze się fajnie czytało?- zapytał, rzucając w stronę wojownika pytające spojrzenie.
Kompan, wybity lekko z rytmu, nie wiedział, co odpowiedzieć. Patrzył tylko tępo na adepta, który odszedł od ściany i stanął naprzeciwko niego.
-Księgę iluzji- powiedział, robiąc niezrozumiały gest w stronę ściany.
W tej samej chwili ściana przed nimi rozmyła się, ukazując wąskie przejście do następnej komnaty.
Oboje spojrzeli na siebie, licytując się, kto powinien iść przodem.
Mag obnażył swoje białe zęby w nieco złośliwym uśmieszku.
-Panowie z mieczami przodem- powiedział, wykonując nieznaczny ukłon.
Wojownik, tylko zamruczał coś pod nosem, następnie wyciągnął miecz z pochwy i ruszył przodem.
Kiedy oboje przecisnęli się przez wąskie przejście, znaleźli się w dużej sali, której nie sposób było oświetlić tylko dwoma pochodniami. Szli prosto przez siebie, uważnie przyglądając się czy za jedną z kolumn nie czyha na nich jakieś niebezpieczeństwo. Nie musieli iść zbyt długo, żeby w końcu dotrzeć do kilku kamiennych schodów, na których szczycie jaśniała srebrzysto czarna rękojeść ostrza, zanurzonego w skalnej piramidzie.
Oboje śmiałków spojrzało na siebie porozumiewawczo i ruszyli w stronę zdobyczy. Młody mag został mniej więcej w połowie szerokich schodów, wypatrując niebezpieczeństw. Natomiast wojownik schował broń i z pochodnią w dłoni zbliżył się do miecza.
Wyciągnął prawą dłoń i położył ja na rękojeści. Wtedy z sufitu zsunął się niewielki biały pajączek. Spadł on na dłoni wojownika i szybko wspiął się na sam szczyt rękojeści.
Zwierzątko zaczęło przybierać coraz większe wymiary, aż przekształciło się w piękną kobietę, przykucniętą na końcu rękojeści.
Zdziwiony mężczyzna cofnął się lekko. Piękna pani spojrzała na niego z pewną surowością, po czym za jej pleców ukazały się srebrzyste odnóża, które dosłownie zmiotły wojownika na pobliską ścianę.
Zdziwiony mag spojrzał z przerażeniem na kobietę, która z wielką gracją, stanęła na zakończeniu miecza. Po czym, bez problemu wybiła i robiąc przewrót w tył, wylądowała za mieczem.
Chwyciła pewnie rękojeść i jednym płynnym pociągnięciem wydobyła go z kamiennej szczeliny. Wskazała nim na młodego adepta.
W sali rozległ się cichy szmer, który szybko zamienił się w szum. Z cienie zaczęły wychodzić Cheady, najgorsza z odmian pająków, jaka kiedykolwiek tkała pajęczyny na ziemi, uznana za wymarłą wraz ze śmiercią Cesarza Erhena, władcy Wielkiego Połączonego Imperium. Niestety nikt ich nie poinformował o tym stwierdzeniu, więc dalej żyły sobie spokojnie w pozostałości po pałacu swojego pana, strzegąc jego największego skarbu.
Młody mag patrzał z trwogą, to na kobietę, to na swojego kompana, którego dopadło kilka z tych paskudztw, to na zbliżające się do niego niebezpieczeństwo.
Kobieta spojrzała na niego bez emocji, po czym płynnym krokiem zaczęła powoli się do niego zbliżać. Dopiero wtedy mężczyzna mógł się dokładnie jej przyjrzeć. Spojrzał w jej fioletowe oczy i wszystko zrozumiał.
-Córka...- wyszeptał w starym języku.
-Arha- odpowiedziała mu kobieta- Brawo poznałeś moją tajemnicę, ale ja dopilnuję, aby nikt więcej jej nie poznał.... - by CealenaShadow

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz